Nigdy nie przypuszczałam, że będę w Zgromadzeniu. Jako nastolatka miałam zupełnie inne plany na swoje życie. Kiedy byłam w liceum marzyłam by studiować w Warszawie. Bardzo pociągał mnie wtedy tzw. „wielki świat”. Tam chciałam spełniać swoje artystyczne marzenia. Choć czułam bardzo wyraźnie, że Bogu się to nie podoba, że nie chce takiego życia dla mnie, to wtedy nie słuchałam Go.
W klasie maturalnej złożyłam dokumenty na uniwersytet w Warszawie i „awaryjnie” do Łodzi. Nie dostałam się jednak na dzienne studia do Warszawy, ale dostałam się za to na uniwersytet w Łodzi. To, że nie będę mogła studiować w stolicy było dla mnie wielkim ciosem. Teraz dziękuję za to Bogu, ale wtedy byłam rozczarowana, zła i smutna jednocześnie. Choć złożyłam papiery do Łodzi to tak naprawdę nie rozważałam studiów tam, jedynie Warszawa się liczyła, bo z nią wiązałam wszystkie marzenia. Jednak w październiku pojechałam na studia do Łodzi, choć z wielkim żalem.
Pierwsze miesiące tam spędzone wspominam jako duchowy bunt i „mocowanie się” z Bogiem. Miałam Mu za złe, że nie jestem w Warszawie, że nie pozwala mi spełniać mojego marzenia. Czułam, że Pan chce bym porzuciła drogę, którą sama sobie wybrałam, bym przestała się wzbraniać i walczyć i bym dała się poprowadzić. Jednak ja nie chciałam rezygnować, chciałam by było po mojemu. Jednak po kilku miesiącach zabrakło mi sił do spierania się z Bogiem. Skapitulowałam i w sercu powiedziałam: „Dobrze Panie Boże rób co chcesz. Ja się poddaję”. Od tamtej chwili wszystko zaczęło się zmieniać. Pan powoli zaczął przewartościowywać mój świat. Porzuciłam mój własny plan na życie i dałam Mu się poprowadzić. „Wielki świat” już mnie nie interesował. Chciałam wieść normalne życie, mieć rodzinę i żyć z nią w Bogu. Byłam przekonana, że właśnie tego pragnie dla mnie Bóg.
Zmiana nadeszła na drugim roku studiów. Wzięłam udział w wielkopostnych rekolekcjach akademickich. Wtedy w głębi serca usłyszałam, że Bóg pragnie bym oddała Mu całe życie. Gdzieś głęboko w środku wiedziałam, że to był głos Boga, jednak przez kilka następnych miesięcy nachodziły mnie wciąż wątpliwości czy tego Bóg naprawdę ode mnie chce. Modliłam się żeby Bóg dał mi światło. Oczekiwałam jakiegoś „pioruna” z nieba, który te wszystkie wątpliwości utnie i wszystko wyjaśni. I Pan pokazał mi swoją wolę, lecz „nie przez wicher i nie przez ogień, ale w lekkim powiewie przyszedł do mnie”. W głębi serca pojawiła się pewność, że tego ode mnie pragnie Pan. Napełniło mnie to radością. Odpowiedziałam Bogu „tak” i mogę szczerze powiedzieć, że była to najlepsza decyzja w moim życiu.